
W wielkim stylu powraca opowieść o życiu królowej Elżbiety II oraz jej rodziny. Tym razem znajdujemy się w latach 80, w których to u boku księcia Karola pojawia się Diana Spencer, zaś Wielką Brytanią twardą ręką rządzi Margaret Thatcher. To właśnie pierwsza brytyjska pani premier robi w serialu największe wrażenie.
Serial "The Crown" na całym świecie ma swoje grono zagorzałych fanów, którzy z niecierpliwością czekają na kolejne sezony opowieści o rodzinie Windsorów. Pamiętam, że w momencie, kiedy pojawiły się pierwsze zapowiedzi, pomyślałem: czy można nakręcić coś nowego i ciekawego o najbardziej znanej kobiecie naszych czasów, o której powiedziano i napisano już praktycznie wszystko. A jednak! Dwa pierwsze sezony z Claire Foy w roli głównej powstawały z niebywałą, charakterystyczną dla brytyjskich produkcji pieczołowitością i starannością. Trzeci sezon okazał się słabszy, mimo że jako dojrzała Elżbieta pojawiła się Olivia Colman, laureatka Oscara za rolę królowej Anny Stuart w kostiumowej "Faworycie". Wyszło słabiej, brakowało konfrontacji królowej z nowymi wyrazistymi postaciami. W czwartym sezonie aż roi się od świeżych bohaterów, a w zasadzie bohaterek, bo tym razem będzie to sezon zdominowany przez kobiety.
Zobaczymy zupełnie inną królową Elżbietę - z jednej strony stateczną, ale swojską matronę rodu Windsorów, która musi uporać się z niesfornymi latoroślami, a z drugiej strony waleczną lwicę, która podczas konfliktu z Żelazną Damą potrafi postawić na swoim. Królowa jest rozjemczynią pomiędzy skłóconymi Karolem i Dianą, kiedy ich wyjątkowo nieudane małżeństwo rozpada się na kawałki.
Wielu fanów czeka na pojawienie się serialowej księżnej Diany. Trzeba przyznać, że to będzie pełne zaskoczenie nawet dla osób interesujących się postacią "królowej ludzkich serc". Twórcy serialu pokazują wiele nieznanych faktów. Serialowa Diana to osoba na wskroś nieszczęśliwa, niespełniona artystycznie bulimiczka, ale jednocześnie kochająca swoich synów matka-kumpelka. To dziewczyna jak każda inna, której bezpośredniość najpierw wzbudza zaskoczenie, a potem niechęć wśród sztywnych, chłodnych emocjonalnie członków rodziny królewskiej.
Diana i Karol to dwa różne, nieprzystające do siebie światy. Książę Karol jest jedyną postacią, wobec której mam wątpliwości. Zgarbiony, niepewny siebie, uzależniony od swojej kochanki - Kamili Parker-Bowles, zdecydowanie różni się od Karola, którego znamy z mediów. Twórcy za wszelką cenę starają się pokazać, że on również jest ofiarą pałacowego systemu. Diana, dzięki wrodzonemu wdziękowi i naturalności, robi furorę wśród poddanych, szybko staje się pupilką mediów. Przyćmiewa swoją popularnością wiecznie naburmuszonego, wycofanego męża. To niedopasowanie przesądzi o losie ich małżeństwa.
Rodzina królewska nie bez powodu nazywana jest "firmą". Działa jak korporacja, w której nie ma miejsca na luz, wszyscy podchodzą do siebie z dystansem (etykieta, na podstawie której córka dyga przed matką-monarchinią nie zmieniła się od czasów średniowiecza), tu wszystko jest na wskroś konserwatywne, przestarzałe, jakby czas zatrzymał się epokę wcześniej. Członkowie rodziny królewskiej są o siebie zazdrośni, puszą, się, wywyższają, donoszą na siebie do królowej. Ma się wrażenie, że Elżbieta jest jedyną osobą z tego przerażającego towarzystwa, która próbuje zrozumieć swoich poddanych, bo całą resztę obywatele kompletnie nie interesują. Jeśli ktoś chce wyrwać się ze złotej klatki na wolność, szybko sprowadzany jest na swoje miejsce. Znamienna jest postać księżniczki Małgorzaty (jak zwykle rewelacyjna Helena Bonham-Carter). To osoba, która przegrała życie, najbardziej odstająca od swojej rodziny - jest ekscentryczna, nonszalancka, kąśliwa, ale również niezwykle inteligentna i ambitna. Zrządzeniem losu zostaje całkowicie zmarginalizowana i odsunięta na bok.
Jednak postacią, która w tym sezonie przyćmiewa wszystkie inne jest Margaret Thatcher. Wielkie brawa dla Gillian Anderson (pamiętacie ją w "Z Archiwum X"?), która stworzyła mistrzowską kreację - nie tylko wygląda, ale również mówi (odpowiednio modulując barwę głosu powoli cedzi słowa) i porusza się jak słynna premier. Ma się wrażenie, że swoją siłą i pewnością siebie za chwilę rozsadzi ekran. A jest polityczką niezwykle ambitną i bezwzględną. Często podkreśla, że pochodzi z gminu, gardzi manierami i zwyczajami rodziny królewskiej, uważając je za... prostackie. Bywa bardziej królewska i wyniosła od samej królowej. Nie dajcie się jednak zwieść, bo za fasadą niedostępności Thatcher okazuje się krucha i wrażliwa. Słynne cotygodniowe audiencje u Elżbiety przemieniają się więc w wizyty niczym sesje na kozetce u psychoterapeuty. Anderson zdecydowanie zasłużyła na najwyższe laury i gdyby w przypadku serialu było to możliwe, z pewnością otrzymałaby Oscara.
"The Crown 4" z pewnością zostanie obsypany licznymi wyróżnieniami, nie tylko za piękne zdjęcia otaczających zamek Balmoral "okoliczności przyrody", kostiumy i muzykę, dzięki którym lata 80 ubiegłego wieku wydają się bardziej subtelnie, nie tak krzykliwe, jak to się zdarza w innych produkcjach. Najważniejsze są tutaj kobiety, które walczą o swoją niezależność, pozycję, znaczenie, tracąc przy tym szansę na prywatne szczęście. Zdecydowanie warto przyjrzeć się ich fascynującej historii.
The Crown, sezon 4 w Netflix od 15 listopada.
fot. Netflix
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie